Brazylia, ech Brazylia
Święto futbolu nieuchronnie zmierza do końca. Zostały dwa mecze. O złoto, o które w śmiałych założeniach miała walczyć Brazylia, a zagrają Niemcy z Argentyną. I o brąz, a zatem trofeum, które na dobrą sprawę nie interesuje ani Brazylii, ani Holendrów.
Od lania 1:7 z przyszłym mistrzem lub wicemistrzem mija już druga doba, ale piłkarski świat jeszcze chyba nie przetrawił tego co stało się przedwczoraj. Brazylijskie policzki nadal słone są od łez i przychodzi pora na pierwsze analizy. I nie są one wesołe.
Wychodzi w sumie na to, że Brazylia tego mundialu po prostu się bała i tak naprawdę w ostateczny sukces nie wierzyła. Trudno doprawdy zrozumieć jak kraj, który jest przecież kopalnią talentów diamentowych mógł oprzeć swoją wiarę na jednym piłkarzu, który nie tak wcale dawno był jeszcze nastolatkiem. Brazylia zaciągnęła się nową odmianą narkotyku, który nazywa nie Neymar. A później, już bez Neymara poczuła się jak na głodzie, który okazał się niemożliwy do zwalczenia i w efekcie przyszło potworne lanie 1:7 co jest wynikiem trudnym do ogarnięcia. Zastanawia fakt, jak w ogóle mogło do niego dojść. Brazylia może być przecież relatywnie słaba, ale aż taka słaba nie jest, by ugrać tak kompromitujący wynik. Efekt taki, że będzie się starała o trzecie miejsce. Jeśli je wywalczy, być może odzyska twarz, a raczej jej część. Pytanie tylko czy będzie się jej chciało chcieć bić o najniższy stopień podium? Brazylia przecież musi być zawsze pierwsza. A skoro nie jest w stanie to o co tu się bić?
Tomasz Pazdyk
Komentarze