Nieuchwytność
Granica czasami bywa aż nadto widoczna niczym obserwowany z kosmosu Mur Chiński. Czasami, a zwłaszcza w sporcie jest cieniutka jak batyst ale ta kruchość wyznacza właśnie dwie drogi – chwałę i związaną z nią radość, oraz chwalę, która kumuluje łzy rozpaczy jedynie. Kostaryka – niewątpliwy bohater brazylijskiej przygody lada moment wyleci do San Jose i tam zostanie powitana po królewsku. Tak jak na to zasłużyła. Ten mały kraj dla wielu stał się symbolem i dowodem na to, że Kostarykańczyk potrafi w przeciwieństwie do takiego, o którym mówi się tylko, że potrafi. Kostaryka dodała do mundialu przyprawy wszelkie i smakowite. Nalała dwóch mistrzów świata, zremisowała z jednym, zremisowała z mistrzem Europy i zremisowała z wicemistrzem globu. Wywindowała apetyty tak wysoko, że trzeba było aż Krula pisanego z błędem ortograficznym, by cokolwiek na tym mundialu przegrać. My możemy tylko patrzeć i zazdrościć tej cieniutkiej jak batystowa chusteczka granicy. Bo nasza granica oddzielająca nas od tych umiejących grać w piłkę jest jak Wielki Kanion zaopatrzony w tysiące szlabanów.
A mimo to pojawiają się glosy, że kilka drużyn z tego mundialu nasze orły byłyby w stanie puknąć. Nic bardziej mylnego o czym świadczy całkiem niedawne zdarzenie w jednym z mazurskich hoteli.
Do portierki podchodzi zażywny jegomość i mówi, że musi porozmawiać z papieżem.
- O jakiego papieża panu chodzi – pyta rumiana dziewczyna.
- Jak to o jakiego. O Jana Pawła. Mieszka taki u was w pokoju 123.
Dziewczyna sprawdziła i zgadzało się. – Co powiedzieć panu papieżowi? Kto chce z nim rozmawiać?
- Jak to kto? No król przecież?
- Jaki król?
No jak to jaki? Król Zygmunt. Tak mam w dowodzie.
Dziewczyna sprawdziła i zgadzało się. Nadmiar wrażeń sprawił jednak, że zemdlała i osunęła na ziemię.
Był papież, był król. Ale chyba każdy zgodzi się, że to nie to samo. Uczmy się od Kostaryki. Własną dumę weźmy w Navas.
Wierzący w potęgę polskiego futbolu Tomasz Pazdyk
Komentarze